Mieszkam Pięknie i Szczęśliwie
jakiś czas temu zostałam wywołana do odpowiedzi :) dyskusja dotyczyła rozbieżności między tematem utrzymywania czystości w domu, pięknych zdjęć na blogu - a rzeczywistością. rozmawialiśmy o tym, czy można mieszkać pięknie, stylowo oraz ładnie, a do tego z małym dzieckiem u boku, pracą i mnóstwem obowiązków. czy można być jeszcze do tego szczęśliwą? i jak to możliwe, że na moich zdjęciach HOUSE TOUR dom lśni i wszystko zawsze jest na swoim miejscu? a gdzie jest bałagan dnia codziennego? gdzie są brzydkie kolorowe zabawki dziecka, gdzie "życie"? ... pytania nie były zarzutem, raczej formą szukania odpowiedzi... bardzo mi się miło wtedy rozmawiało i obiecałam, że napiszę coś więcej na ten temat u siebie na blogu... bo już nieraz słyszałam takie pytania i widzę, że szukacie odpowiedzi :)
po pierwsze uważam, że każdy powinien prowadzić swój dom tak, jak mu to się podoba. nie ma presji, nie ma parcia, nie ma tyrania... ma być przyjemnie i miło nam, bo to nasz dom. dlatego dziwię się, kiedy ludzie, odwiedzając się nawzajem - oceniają to, jak ktoś mieszka - pod względem własnych potrzeb. bzdura! każdy jest inny i potrzebuje czego innego, jeden woli fotele, inny kanapę; jeden woli ciągle sprzątać, drugi woli mieć bałagan ;)
od razu na wstępnie potwierdzę coś, w co może nikt nie uwierzy: ale tak! w moim domu było (i będzie w nowym też) prawie zawsze tak jak na zdjęciach, które pokazuję na blogu. nie chodzi o to, że się chwalę; ja po prostu prawie zawsze mam ogólny porządek. oczywiście do sesji zdjęciowej HOUSE TOUR posprzątałam dom, ale nie, że jakoś specjalnie: odkurzyłam, kurze starłam, poukładałam rzeczy na miejsce - może 1h ogarniania całego domu.
czy w takim idealnym domu można być szczęśliwym? nie wiem czy mój dom jest idealny, bo po obiedzie nigdy od razu nie sprzątam naczyń, bo odkurzam tylko raz na tydzień, bo czasami myję WC po 3 tygodniach (podkreślam czasem), bo jak przyjdę z pracy, to obwieszę krzesło w sypialni ciuchami i się przebieram w dresy, bo w ciągu dnia moja Gabi w pokoju wyciągnie wszystkie zabawki z półek i pudełek i narobi bałaganu - ale na pewno mój dom jest szczęśliwy! bo ja się dobrze w nim czuję, bo mój mąż się w nim dobrze czuje, a nasza córka też nie narzeka :) bo jesteśmy w nim sobą...
jak to możliwe?
przede wszystkim nie jestem sama! ja i mój Mr M, oboje, zgrabnie się uzupełniamy i można powiedzieć, że po prostu kochamy porządek. dlatego uważam, że to wszystko jest kwestią charakteru, a my się dobraliśmy jak mało kto. my po prostu nie możemy żyć inaczej. ja jestem maniakiem chowania wszystkiego co jest w zasięgu wzroku (Mr M ubolewa) i tzw. ogarniania (robię to kilka razy dziennie). szału dostaję jak portfel leży na kominku, kluczyki od samochodu na blacie w kuchni, a klucze od domu na ławie. chodzę więc i kładę rzeczy w swoje przeznaczone miejsca :) za to Mr M jest maniakiem przestrzegania ustalonych zasad domowych i obowiązków :) a choć tego nie wie, to zawsze robi te same rzeczy po kolei. nakłada na siebie rutynę i ją sam egzekwuje. dlatego, kiedy kładziemy naszą córkę spać, to zawsze w ten sam sposób. wszyscy to lubimy. a w rutynie jest porządek. poza tym Mr M przestrzega, żebym też ja przestrzegała swoich obowiązków: nigdy za mnie nie poprasuje... :)
a co z Gabi? jak to możliwe, żeby pokój trzylatki był piękny, ciągle czysty i nie było w nim porozrzucanych zabawek? oczywiście, że w pokoju Gabi w ciągu dnia był ogólny "bałagan" (zabawkowy). oczywiście, że Gabi bawi się zabawkami, ale prawdą też jest, że na wieczór zawsze ma posprzątane i zajmuje nam to 5-10 min wspólnej zabawy. Gabi za drzwiami wejściowymi do pokoju miała regał na zabawki (gdzie trzymaliśmy wszystkie jej ulubione rzeczy, aby były łatwo dostępne). regał był sprytnie ukryty za drzwiami, abym ja na te kolorowe i pstrokate zabawki nie musiała patrzeć :D pozostałe zabawki chowaliśmy w pudełkach, kartonach i - do wielkiej szafy, którą Gabi musiała mieć w pokoju, bo w całym domu nie było na nią nigdzie indziej miejsca. jeśli chciała się czymś bawić, to po prostu to wyciągała. a kiedy była mała, ja wyciągałam jej stertę zabawek na środek pokoju i ja ją potem sprzątałam. prawdą jest, że wdała się w mamusię i ma mało zabawek (w porównaniu z rówieśnikami) i się nimi po prostu nie bawi(ła). prawdą też jest: utrzymanie czystości z takim dzieckiem na pewno jest łatwiejsze. wystarczyła jej jedna lalka i wózek przez bardzo długi okres czasu. poza tym, Gabi też lubi sprzątać (i nie chodzi o to, że się chwalę, po prostu lubi). kiedy ją poproszę, posprząta zabawki po skończonej zabawie. na koniec każdego dnia, przed kąpaniem, zawsze razem z Gabi i Mr M sprzątamy cały pokój i dom z jej zabawek. ona robi to razem z nami. nie uwierzycie, ale jak krzywo stoją kapcie albo puzzle są tam, gdzie nie trzeba, to musi je poprawić, aby były pod linijkę.... to wszystko kwestia DNA :) Gabi ma w pokoju bardzo dużo schowków... zadbałam o to, bo właśnie te schowki sprawiają, że na wierzchu po sprzątnięciu zabawek zostają ładne rzeczy, a reszta jest ukryta. ja mam córkę, która umie sprzątać, Gabi nie zabija się o zabawki w nocy, wędrując do łóżka rodziców, a do tego jest pięknie i szczęśliwie (zapewniam).
nie wiem co będzie potem, jak dorośnie i będzie sama decydować. czy będzie bałaganić czy nie? czy będzie chciała pokój w burgundach albo fiolecie? czy zawiesi na ścianach One Direction?...teraz jest mała i to ja ustalałam dekorację jej pokoju. ale będę się wtedy "martwić" i na pewno coś wymyślę, aby było po jej myśli i mojej jednocześnie: jak z tym regałem za drzwiami.
co jeszcze sprawia, że mój dom jest zawsze czysty? niestety (dla mnie) zawsze po położeniu Gabi spać, przechodzę dom z jednego końca na drugi i "ogarniam". zanim zajmę się sobą, mężem czy jakąś pracą, to muszę wokoło siebie posprzątać. niestety :( też nad tym ubolewam, bo bardzo dużo czasu marnuję z mojego wieczora, który i tak jest krótki. a mogłabym zamiast tego poleżeć w wannie albo pomalować sobie paznokcie. i często, uwierzcie mi, bardzo często, jestem zła sama na siebie, że tak mam. że taka głupia jestem i nie mogę odpuścić. dlatego ten mój porządek to kwestia odkładania rzeczy na miejsce na bieżąco, a nie ciągłego latania ze szmatą. jest jeszcze jeden taki moment w ciągu dnia, kiedy też ogarniam - zaraz po przyjściu z pracy. mimo tego, że jestem zmęczona i głodna, muszę oczami przelecieć cały dom i sprawdzić, czy wszystko jest na miejscu. czasami biorę w rękę miskę plastikową i idąc po domu wrzucam do niej wszystko to, co powinno być w innym pokoju, i wykładam z niej rzeczy, kiedy do tego pokoju dojdę. w ten sposób nie latam z jedną rzeczą w te i wewte. biorę wszystko naraz i roznoszę.
po prostu ja tak mam! mój mąż tak ma! i Gabi chyba też! źle się czuję w nieogarniętym pomieszczeniu. dla mnie wszystko musi mieć swoje miejsce i muszę wiedzieć co gdzie jest. nic u mnie nie zginie i nigdy nie przetrzymuję rzeczy innych osób, bo od razu wiem, co moje, a co mojej mamy. obecnie, nie mając domu, jest oczywiście trochę inaczej. teraz mieszkamy u teściów. mamy jeden duży pokój, w którym: śpimy, ja pracuję przy komputerze, ubieramy się, bawimy, oglądamy coś w tv i jeszcze Gabi ma swój kącik z zabawkami generalnie jest tego dużo! i ledwo się mieścimy. wszędzie coś stoi i wszystko, niestety, musi być na wierzchu, bo już w meblościance nie ma na nic miejsca. jest mi ciężko, nie powiem. ale postarałam się o to, by rozdzielić pokój na kilka stref: kąt Gabi, przechowalnia, biuro, nasza sypialnia (czytaj materac na podłodze) ... poprzywoziłam pojemniki i kartony i jakoś sobie żyjemy. też ciągle sprzątam i chowam. wywożę, składuję i przekładam. nie mam na nic miejsca i trochę chora chodzę - ale jak "ogarnę" pokój, to można powiedzieć, że nawet ładnie tam u nas. nawet na stoliczku jest miejsce na ozdobę (pierdółkę) i na oknie udało mi się qule zawiesić. jest przyjemnie. jest ogarnięte.
czy to jest dobre, żyć tak w ładzie? naprawdę nie wiem! może to wygląda na to, że jest sterylnie i nudno, ale ja nie potrafię inaczej i nie będę oszukiwać. jestem sobą.
przyznaję, są dni (ale maksymalnie może 3-4) kiedy nic nie robię. to jakiś taki mój reset. totalnie wszystko olewam i nic nie sprzątam, wszystko odkładam tam, gdzie stoję i mam wszystko gdzieś. ale jak już odpocznę, to gdy przejdę przez dom jak huragan, to mucha nie siada. no inaczej nie umiem.
jedno mnie tylko smuci: kiedy odwiedzam znajomych, to czasami się przede mną tłumaczą: "sorry za bałagan, u mnie nie jest tak jak u ciebie!" no, ale kto powiedział, że u ciebie ma być jak u mnie? ja tego nie wymagam. i owszem, widzę te nierówno ułożone książki, przekrzywiony obraz, ale mi to nie przeszkadza. żyj sobie jak chcesz. to twój dom. ja się cieszę, że mogę do ciebie wpaść na herbatkę. i błagam, zostaw te brudne ciuchy i już ich nie podnoś z podłogi, bo ja też czasem mam takie stosy do prania u siebie, a poza tym w ogóle mnie to nie obchodzi - jestem tutaj, bo ciebie lubię i przyszłam pogadać!!! i jeszcze dodam, że zazdroszczę ci tej spontaniczności i bałaganu... wiem, że jesteś bardziej wyluzowana niż ja! zazdroszczę ci tego!
no to i tak to u mnie jest z tymi pięknymi zdjęciami na blogu, z pięknymi wnętrzami i szczęściem :) jakoś mi jedno drugiego nie wyklucza.